T.G.I. FRIDAY'S - OPINIE

Jestem stałym gościem. Menu znam na pamięć, drinki też :-) Idealne miejsce, aby zjeść coś naprawdę smacznego i równie dobrego wypić w towarzystwie przyjaciół. Interesy też tam załatwiam. Obsługa REWELACYJNA !!!!!

BARDZO MIŁO I PRZYTULNIE.OBSŁUGA SYMPATYCZNA(SZCZEGÓLNIE KELNER W OKULARKACH!).PYSZNE I BARDZO DUZE DRINKI ZA PRZYSTĘPNĄ CENĘ.JEDZENIE B.DOBRE-SZCZEGÓLNIE POLECAM NACHOS I SAŁATKE OWOCOWĄ POLANĄ JOGURTEM:) JEDYNE CO MI SIE NIE PODOBAŁO TO ZACHOWANIE(OSTATNIO)JEDNEJ Z KELNEREK:BYŁAM TAM Z RODZICAMI,MUSIELISMY POROZMAWIAC A PANI W CIEMNYCH WŁOSACH PRZYNIOSŁA TYLKO KARTE MENU Z JEDZENIEM.PANI MYSLAŁA ZE PIC NIE BEDZIEMY-CO ZA NIE TAKT.UPRZEJMIE POWIADOMIŁAM INNEGO KELNERA(KTÓRY PRZYSZEDŁ POZNIEJ)ZE JEGO KOLEZANKA CHYBA JEST NIE WYSPANA I ZE NIE POTRAFI OBSŁUGIWAC GOSCI.POPROSIŁAM TEZ O KARTE Z DRINKAMI.I BYŁO OK.

Moja ulubiona... Może ktos zaprosi... :)

milo, obsluga spoko i nie tacy nadeci jak w innych lokalach;
duzo, ja lubie jesc..jesc ;))
ceny znosne, dotad nie zrobili ze mnie bankruta;
drinki, jest karta gotowych, nie musze myslec, az mnie wysuszy co zamowic.
jedyne co mnie dobija to stoliki w paski, ale zawsze wywalam tam swoje papiery i juz tego paskudztwa nie widze. romantycznie przy tych paskach to nie bedzie ;>

jak dla mnie to bardzo fajny pub, rewelacyjne jedzenie i bardzo mila obsluga, kelner kuca zeby miec lepszy kontakt z gosciem-co nie zdarza sie zbyt czesto. Poza tym swietne drinki i naprawde znakomita quasadilla...pycha!

cóż, wszystkim nie musi sie podobac. Dla mnie jest to dobre miejsce aby przyjsc z przyjaciolmi , porozmawiac, napic sie piwa a takze zjesc cos dobrego. Jedzenie jest dobrze przyrzadzone, obsluga sympatyczna. Sa wysmienite desery. Uwielbiam je, moze i trzeba na nie chwilke poczekac ale naprawde warto.

Lokal ten z pewnością wybrał Russell Crowe, gdy musiał przytyć 20 kilogramów do roli w filmie "Informator". Gdy lubisz zjeść makaron z tłustym sosem i zakąsić podaną obok bułką z majonezem - musisz tu przyjść! Generalnie duża specjalizacja w przyrządzaniu pozostałości z innych potraw. "Pysznie wypełnione" łupiny z ziemniaków, mikroskopijne skrzydełka i tłuste żeberka (polane powidłami śliwkowymi???) powinny zadowolić każde, nawet najbardziej wybredne podniebienie. Obsługa rzeczywiście kuca przy stole, co stanowi z pewnością efekt opracowanych przez specjalistów z Artura Andersena założeń biznesowych (lepszy kontakt wzrokowy z klientem, hehe). Te i inne ciekawostki zostały omówione w darowanej przy wyjściu broszurce, dzięki której możemy także dowiedzieć się, iż smigło wiszące przy barze stanowi "siłę napędową" lokalu. Inicjatywa godna pochwały wśród mało rozumnych polskich klientów, choć w Stanch Zjednoczonych nie powinna nikogo dziwić (w kraju, gdzie na foliowych torebkach w supermarketach pojawiają się napisy "Nie jeść. Nie zakładać na głowę" nie dziwi już nic). Generalnie polecam przyjezdnym z drugiej półkuli, którzy lubią zjeść zawsze i wszędzie to samo, w związku z czym preferują restauracje sieciowe.