PARIS-TEXAS - OPINIE
Zapoznaj się z recenzjami innych użytkowników
brsk
(użytkownik niezarejestrowany)
2004-11-02 14:59:43 napisał:
dla mnie rewelka. co prawda nic tam nie jadlem, ale na browar miejsce doskonale - cisza, spokoj i najwazniejsze - nie trzeba siedziec w klebach dymu, bo nie mozna palic...
tylko kelner na koniec dal czadu pytajac sie "krolewskie czy rachunek, bo nie doslyszalem?"
Czy ta recenzja jest przydatna?
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
Andy
(użytkownik niezarejestrowany)
2003-12-20 16:47:19 napisał:
Byłem tam wczoraj, na szczęście krótko, na większym spotkaniu, które ktoś - nie wiem zupełnie czemu - postanowił zorganizować właśnie tam. Muszę stwierdzić, że po krótkim okresie aspiracji ku świetności parę lat temu (kiedy to pojawiła się obecna nazwa) lokal ten ponownie stoczył się do poziomu speluny, która znajdowała się tam wcześniej przez długie lata.
Dość powiedzieć, że specjalność kuchni to... kaszanka z cebulą lub golonka. Zdecydowałem się więc na szarlotkę z lodami - była niewielka, nijaka za to przykryta dużą ilością bitej śmietany ze sprayu i polana sosem czekoladowym dr. Oettkera - 14 zł za coś takiego to przesada. Ktoś inny jadł zupę cebulową - tłusta, niedobra.
Do tego tanie piwo za 5 zł ściągające określonych bywalców, lokal niedogrzany i robiący wrażenie zapuszczonego. Na plus zaliczyć mogę tylko dość sympatyczną panią za barem.
Podsumowując: nigdy więcej.
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
Anakonda
(użytkownik niezarejestrowany)
2002-09-25 16:19:51 napisał:
Wybrałam się do owego przybytku (na pewno nie można nazwać tego restauracją) z zamiarem zjedzenia obiadku zwanego nowocześnie "lunchem". Towarzyszyła mi kilkuosobowa grupa znajomych, wobec czego mogę teraz wypowiedzieć się na temat 90% dań serwowanych w tym lokalu, jako że w sumie jest ich 10.
Po złożonym zamówieniu (obsługiwało nas 3 kelnerów) czekaliśmy 10 minut zanim przyniesiono nam napoje, na obiad musieliśmy poczekać jeszcze dodatkowe pół godziny. Jedzenie było naprawdę niesmaczne, przy czym zaznaczam, że naprawdę nie jestem osobą wybredną. Jedzenie w Texasie wydawało się być nieświeże, jakby ktoś zrobił je dużo wcześniej, włożył do lodówki a póĽniej odgrzał w mikrofalówce. Obsługa również nie najciekawsza, miałam wrażenie jakby ludzie byli troszkę niedorozwinięci, wystrój - póĽny gierek. Nie polecam.
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
martinez
(użytkownik niezarejestrowany)
2002-04-15 12:59:12 napisał:
reastauracja calkiem calkiem.dobrze podany i ladnie wygladajacy.coz wiecej powiedziec...po prostu trzeba tam isc!
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
klara
(użytkownik niezarejestrowany)
2002-04-12 16:31:40 napisał:
W srode spotkalysmy sie z kolezankami w celu znalezienia jakiegos spokojnego, kulturalnego miejsca na pogaduszki. Rozwazalysmy Brame i Tonic na Marszalkowskiej. Kiedy znalazlysmy sie kolo Toniku w oko wpadly nam cieple kolory restauracji Paris-Texas. Weszlysmy do malutkiej, przytulnej czesci kawiarnianej z czterema stolikami. Wybor ciezki- mnostwo smakowicie wygladajacych , niedrogich wyrobow wlasnych. Najpierw zamowilysmy tarty- serowa i warzywna- swietne (a mnie, mieszkajacej obecnie we Francji trudno w tym wzgledzie dogodzic).Pozniej zamowilysmy kawe i ciastka- trufle, jablecznik i babeczke kajmakowa- tez pyszne, domowe (2,5 zl).W miedzyczasie do kawiarni wchodzilo sporo osob kupujacych dania na wynos, skusilam sie wiec tez na pasztet wegetarianski. Bardzo przypadl do gustu domownikom.
W przeciwienstwie do tego co twierdzi Wishya obsluga byla bardzo mila a muzyka dyskretna a wystroj cuieply- klasyczny, kontrastujacy z modnymi obecnie identycznymi miejscami spotkan (Szpilka, Brama, Tonic).W piatek na pewno wpadne tam w wiekszym gronie na piwo i zakaski, ktore polecala mila pani z kawiarni.
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
wishya
(użytkownik niezarejestrowany)
2001-11-14 15:50:55 napisał:
dobry;)
to wlasnie ze mna postanowila sie wybrac kolezanka Anek na tradycyjnego, ociekajacego tluszczykiem hambuksa...a bylo to tak:
faktycznie, od razu po wejsciu zaatakowala nas chyba kelnerka z pytaniem "a panstwo czego by sobie zyczyli?", na co odpowiedzialem, ze "zyczylibysmy sobie gdzies usiasc". Po tych slowach zaatakowala nas nastepna kobieta, choc "nieco" starsza, z tekstem, ze "kurtki to ja zabiore"...hmmm "chyba jest szatniarka" - pomyslalem. Po chwili namyslu zdecydowalismy sie oddac starszej pani okrycia. W gescie rewanzu starsza kobieta podarowala nam, jak juz kolezanka Anek wspomniala, kawalek bialej listwy nasciennej(sluzacej do chowania kabli polozonych bezposrednio na scianie) z podejrzanie wygladajacym Nr "15", pieknie wymalowanym, najprawdopodobniej wodoodpornym markerem. Wzielismy ow podarek i udalismy sie z "chyba kelnerka" do stolika...tutaj tez zostalem zaskoczony ;) zaoferowano nam stolik prawie na samym srodku lokalu (2osobowy), zdaje sie, ze przy wyjsciu z kuchni...dodam, ze lokal byl w 97% pusty..."ale intymny stolik" pomyslalem, po czym zdecydowalismy sie zajac miejsca w rogu sali przy 6osobowym stole, tuz obok 3 rozbawionych kobiet w kwiecie wieku obutych w domowe kapcie ;). Dalej wypadki potoczyly sie szybko, chyba niewiele moge dodac do sprawozdania kolezanki Anek...no moze poza tym, ze kelnerki (bylo ich chyba w sumie 3) krazyly po sali posuwistym krokiem w te i nazad, pilnujac chyba, zeby przypadkiem ktos lokalu nie opuscil;) Co moge wiecej napisac...nachos - trudno to opisac...powinni do nich torebki chorobowe gratis dawac. Gdyby nie duet "Sliska Sabina & Twardy Tadek" dajacy pokazy spiewu i tanca nie rozluznil nieco atmosfery, to nie odwiedzilbym tego lokalu wiecej, a tak-kto wie... Juz po dwoch piosnkach zaproponowalem kolezance Anek, ze powinnismy tu przybyc po kilku browcach ;) chociaz chyba nie grali na zywo. Wyszlo to na jaw, gdy przyjrzalem sie dluzej Sliskiej Sabinie grajacej na (nie wiem jak sie to to nazywa) keybordzie powieszonym na szyi (jak gitara). Patrze sobie i patrze...nagle solowka -coz to byl za pokaz synchronizacji...i mowie do kolezanki Anek "patrz!! patrz!! hihihi"...nawet nie wiem, czy Sliska Sabina umiala grac na klawiszach, mimo to maskowala sie calkiem niezle.
Przy wyjsciu spotkalismy znow te starsza kobiete od kurtek (a jednak nie uciekla z nimi;))) ktora zaoferowala sie, ze jesli oddamy jej "numerek" - ona odda nam okrycia...dalismy, a kobieta szybko zniknela za rogiem i chyba poszla do jakiejs piwnicy ;) kurtki oddala...no i w koncu moglismy wyjsc ;)))) Po wyjsciu postanowilismy udac sie do KFC i zjesc cos, co chociaz troche przypomina "jedzenie dla ludzi" ;)...ale to juz zupelnie inna historia...
Na koniec moja ocena: jesli jestes masochista, masz odporny zoladek, wypiles pare piw lub skorzystales z innych uzywek i choc troche lubisz "dancingowy" klimat wprost z lat 80tych - UDAJ SIE TAM JUZ DZIS WIECZOR!...jedyne takie miejsce w Warszawie, w Polsce, a byc moze i w Europie ;)
d.
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.
Anek
(użytkownik niezarejestrowany)
2001-11-12 18:49:52 napisał:
chcielismy isc z kolega na prawdziwego, amerykanskiego hambuksa. wahalismy sie miedzy tgi a p-t - wybor padl na mniej znane p-t. chcielismy poznac nowy adres:)
weszlismy, jakas pani zabrala nasze kurtki i dala nam numerek, zrobiony z kawalka listwy do przyczepiania kabli do sciany z wypisanym numerkiem. juz to dalo nam do myslenia, ale dzielnie poszlismy dalej. siedlismy, zamowilismy cos do picia i zaczelismy czytac karte. hmm... tam jest do wyboru cale dziesiec potraw! w chinczyku na rogu bywa wiecej:(
w dodatku okazalo sie, ze hambuksow nie ma! zdecydowalismy sie wiec wypic, co mamy, pogryzajac przy tym nachosy.
nachosy pojawily sie przy stole po chwili. niestety, po pierwszym kesie przekonalam sie, ze pamietaja one wakacje:(
sos salsa nadawal sie do przeczyszczania odplywow - taka ilosc chili swietnie do tego pasowala. do jedzenia, co jasne, nie nadawal sie juz wcale.
na domiar zlego, o godzinie dziewietnastej uslyszelismy pierwsze dzwieki muzyki z syntezatora, kojarzace sie z "mjuzikiem" z wiejskiego wesela. najpierw uraczono nas amerykanskim knajpianym evergreenem, ale pozniej lecial enrique iglesias (spiewany przez babke o srednim glosie), rynkowski (spiewany przez kolesia, ktory nie powinien spiewac) oraz vengaboys i chris rea, w nietypowej polskiej wersji. "aaaa, droga do piekla" - tego sie nie da zniesc na trzezwo. doszlismy z kolega do wniosku, ze po kilku drinkach paris texas bylby naszym ulubionym miejscem i na pewno bawilibysmy sie dobrze... ale tak sie zlozylo, ze mielismy inne plany.
Jeśli uważasz, że ten post narusza zasady regulaminu,
zgłoś naruszenie.