Tym razem miał być piknik, najlepiej daleko od domu, tak żeby móc się przejechać rowerem po mieście, dziwnie opustoszałym zeszłej niedzieli. Wstaję dość rano, jak na niedzielę, nie przed 6 rano, ale na teleranek bym zdążyła. Wstaję z nieodpartą ochotą na zrobienie ciasta i jakiejś sałatki na piknik dla kilku osób. Zapraszam sms-owo, na razie nikt nie odpowiada, więc idę do sklepu po niezbędne zakupy. I tu się okazuje, że tatarak, który widziałam w piątek na targu, był tam z konkretnego powodu: niedziela to Zielone Świątki, więc roślina o tej wdzięcznej nazwie ta – ta – rak , oraz inne zielstwo mające zapewnić obfite plony były tego dnia bardzo na miejscu. Zakupów zero, lodówka pustkami świeci. Robię więc kawę, żeby zapomnieć o głodzie. Myślę też sobie, że taka nieplanowana głodówka dobrze mi zrobi. A jak jeszcze na basen pójdę, to całkiem mi te Zielone Świątki na zdrowie wyjdą.
Jadę na basen, skupiając się bardziej na równym oddechu niż na regularnym burczeniu w brzuchu. Po kilkudziesięciu długościach basenu okazuje się jednak, że głód nie sługa. I trzeba coś zjeść. W lekkiej panice, z chlorem w oczach i podobnym zapachem we włosach, krążę rowerem w okolicach ulicy Wałbrzyskiej mając nadzieję, że jakiś sprzedawca postanowił zlitować się nad mieszkańcami pobliskich osiedli i otworzył na chwilę swój stragan z warzywami, z mięsem lub chociażby z samym pieczywem... Znajduję jednak pana z małym straganikiem zrobionym ze skrzynek, na którym stoją łubianki z pięknymi truskawkami. Czyżby ten pan miał coś wspólnego z dzisiejszym świętem?
Mam truskawki, ale co dalej? Jedna z zaproszonych osób odpowiada na mojego porannego smsa smsem zwrotnym w stylu: Jesteś w Skaryszaku? Raczej nie, Seniora (to jedna z ksyw przyjaciółki, nadana ze względu na czysto arystokratyczne przyzwyczajenia). Jestem dopiero na granicy Ursynowa i Mokotowa, do Skaryszaka ciągle daleko, a do doskonałego niedzielnego pikniku tym bardziej. Seniora zatem wspaniałomyślnie zaprasza mnie na łososia, gnocchi, fasolkę szparagową... A!! I mam coś dla Ciebie. Niespodzianka. Truskawki bardzo się przydadzą.
Two Stawberry Borgias, please
Zajeżdżam na Wolę godzinę później, pogodzona z faktem, że plany legły w gruzach. Przynajmniej miło wieczór spędzę, z przyjaciółką i łososiem. Ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Po przepysznym obiedzie, Seniora zaczyna obierać truskawki, wrzuca je do miksera, dodaje lodu, łyżkę miodu, wody i tequilę. I dodaje: Będzie Ci smakować.
Seniora delektująca się swoim dziełem
I to jak smakuje. Tequila ma to do siebie, może jak większość alkoholi wysokoprocentowych, że jeśli jest dodana do innych składników w odpowiednich proporcjach, jej nutka smakowa jest ledwo wyczuwalna, natomiast efekt po wypiciu takiego drinka jest powalająco przyjemny. Nie odkrywam tutaj żadnej eureki, chcę się tylko z Wami podzielić niesłychanie przyjemnym momentem, takim nieplanowanym, niespodziewanym i mini odkryciem smakowo-organoleptycznym. Jestem pewna, że Carrie Bradshaw i Samantha Jones nie pogardziłyby tym truskawkowo-tequilowym nektarem.
Strawberry Borgia to drink godny gwiazd
Magdalena Malinowska
Naczelna Kulturalno-Kulinarna